Jarosław Szewczuk: Panie trenerze, jak Pan podsumuje kończący się okres przygotowawczy?
Robert Chmura: Wszystko, co sobie założyliśmy, zostało zrealizowane. Wiadomo, że borykamy się z problemami infrastrukturalnymi, zresztą każdy klub ma z tym problemy. W Lublinie mamy tylko dwa pełnowymiarowe boiska ze sztuczną nawierzchnią – przy Gimnazjum nr 16 przy ul. Poturzyńskiej oraz przy Arenie Lublin. Były więc pewne problemy z treningami. Nadrobiliśmy to grając sparingi, dlatego nie szukałbym tu jakichś wymówek. Cały sztab wraz z zespołem wykonał solidną pracę. Scaliliśmy się również poza boiskiem jako drużyna.
J.S.: Początek okresu przygotowawczego nie był jednak łatwy. Pierwsze sparingi graliśmy w trudnych warunkach, które nie pozwalały na pokazanie pełnego potencjału zawodników.
R.C.: Nie mamy wpływu na aurę. Nie mamy również w regionie żadnego krytego boiska ze sztuczną nawierzchnią. Trzeba jechać ponad 150 km, żeby na takim zagrać. Mieliśmy w planach zagrać sparingi głównie z mocnymi przeciwnikami. Chciałem sprawdzić zawodników na tle wymagających rywali. Tylko w takich warunkach, zbliżonych do ligowych możemy w stanie ocenić przydatność danego gracza do zespołu. Sparingi z Avią Świdnik i Chełmianką nie miały wiele wspólnego z grą w piłkę nożną, natomiast pokazały nam, że jeszcze trochę nam brakuje do trzecioligowców. Oni dali sobie radę ze śniegiem, z lodem, z deszczem, z wiatrem. Wyniki w sparingach są w jakimś stopniu ważne, bo jak grasz dobrze to też wygrywasz takie mecze. Natomiast nie przywiązywałbym jakiejś wielkiej wagi do osiąganych w nich wyników. Szkoda, że wypadł nam sparing z Podlasiem Biała Podlaska. Sponsor umożliwił im wyjazd na obóz, w ostatniej chwili odwołali mecz i musieliśmy znaleźć szybko jakąś alternatywę. Zagraliśmy z liderem lubelskiej Klasy Okręgowej Stalą Poniatowa, chłopcy trochę postrzelali i może trochę podbudowali się. Ale uważam, że żeby grać lepiej trzeba mierzyć się z silniejszymi przeciwnikami.
J.S.: Czy jest Pan zadowolony z przeprowadzonych w zespole zmian kadrowych?
R.C.: Jestem zadowolony i chciałbym, żeby zawodnicy na boisku potwierdzili swoją wartość. Szukaliśmy takich zawodników, którzy w głównej mierze grali. W lecie dostałem w zasadzie całkiem nową drużynę. Było dużo zmian, wszystko było nowe. Teraz mogę powiedzieć, że jest to pierwsze okienko, w którym wykonujemy przemyślane, konkretne ruchy personalne. Przyszedł Piotrek Chodziutko, którego na Lubelszczyźnie raczej nie trzeba przedstawiać. „Chudy” na pewno wzmocni nam rywalizację, choć osobiście uważam, że będzie naszym poważnym wzmocnieniem. Pomocnik, który równie dobrze może zagrać na środku defensywy. Przyszedł Julien Tadrowski, któremu na pierwszym treningu przydarzył się uraz i myślę, że jeszcze potrzebuje około miesiąc, aby dojść do siebie. Wiele czynników złożyło się na to, że „Julek” przyszedł do Lublinianki. Ma w Lublinie mieszkanie, jego żona pracuje w naszym mieście i w pewnym momencie musiał ustalić swoje priorytety w życiu. W tym wypadku wygrała rodzina. Mamy na niego plan w klubie, zaczął już pracę z Marcinem Kubiakiem w roczniku 2007. To zawodnik z bardzo dobrym wprowadzeniem piłki do gry, obdarzony dużą szybkością. Miewa problemy z temperamentem, ale wierzę, że z wiekiem jego wybory na boisku będą bardziej trafne. Dużym atutem jest jego uniwersalność, bowiem może występować na środku obrony, na prawej stronie defensywy, jak i na „szóstce”. Kolejny transfer to Evandro Gomes. Szukaliśmy zawodnika na skrzydło. Jest to chłopak z dużym potencjałem piłkarskim i motorycznym, który jednak długo nie grał. W treningach zobaczyliśmy jego umiejętności i razem ze sztabem oceniliśmy, że może wrócić do poważnego grania. Grał w profesjonalnych drużynach w niższych ligach w Portugalii, w drugiej lidze na Cyprze. Szybki, zwinny zawodnik, z dobrym strzałem. Grywał wcześniej na pozycji wahadłowego w ustawieniu z trójką obrońców. Umie grać kombinacyjnie i kibice z pewnością zauważą, że piłka mu nie przeszkadza. Dopinamy transfer Oleksandra Żmujdy, zawodnika z Ukrainy. Wiadomo jaka jest sytuacja na świecie. Trenuje z nami, czekamy na jego certyfikat. To jest prawy obrońca, który występował w drużynie Epicentr Dunajowce z ukraińskiej Druhiej lihi. Wojna na Ukrainie zastała go podczas trzytygodniowego obozu w Turcji, z którego Epicentr już nie wrócił do kraju. Zawodnicy dostali z klubu przepustkę, a że mamy wspólnych znajomych to Oleksandr pojawił się w naszej drużynie. Sądzę, że będzie naszym wzmocnieniem, choć nie wiem czy uda się zgłosić go do pierwszego meczu. Podsumowując przyszli dwaj obrońcy, defensywny pomocnik i skrzydłowy. Paradoksalnie przyszło trzech stricte defensywnych graczy do zespołu, który stracił najmniej goli w swojej grupie. Kibice pewnie sądzili, że będziemy szukać kogoś do przodu, ale ja myślę, że w tych formacjach mamy jeszcze spore rezerwy. Mieliśmy pewne kłopoty w organizacji gry w ataku pozycyjnym, ale mam nadzieję, że po upływie pół roku zawodnicy poznali się na tyle, że będą w stanie wypracować pewne automatyzmy na boisku. Myślę, że ten czas zaprocentuje naszą lepszą grą.
J.S.: W meczach sparingowych brało udział sporo klubowej młodzieży. Czy któryś z młodych zawodników ma szansę pozytywnie zaskoczyć wiosną?
R.C.: Tak, nie wzięliśmy ich do treningów i sparingów tylko po to, żeby napisały o tym gazety. To ma być dla nich impuls. Trenują z nami na co dzień i wierzymy, że będzie to miało pozytywny wpływ na ich grę również w juniorach starszych czy młodszych. Chcemy mieć przygotowanych graczy bez względu na to, które zajmiemy miejsce. To są często bardzo młodzi zawodnicy z roczników 2005 i 2006, a przyglądamy się im dlatego, aby nie szukać w przyszłości piłkarzy tylko z zewnątrz. Świat jest teraz taki, że w IV lidze mamy chłopaka, który jest Polakiem z Anglii, mamy Ukraińca i mamy Portugalczyka. Kiedyś było to nierealne, ale świat się zmienia, jesteśmy globalną wioską. Chyba przestało ludzi dziwić, że w Lubliniance może grać Portugalczyk.
J.S.: Choć za nami całkiem udana ligowa jesień chciałbym zapytać, którego z jesiennych spotkań najbardziej Pan żałuje lub jest z niego niezadowolony i dlaczego?
R.C.: Z kilku z nich. Wolałbym, żeby inni oglądali nasze plecy. Stało się jak się stało, mieliśmy swoje problemy jesienią, głównie zdrowotne. Szkoda mi obu derbowych meczów z rezerwami Motoru Lublin. Przy Alejach Zygmuntowskich byliśmy zwyczajnie słabsi, natomiast duże pretensje mamy do siebie o mecz na Wieniawie, którego nie potrafiliśmy w odpowiednim momencie zamknąć. Jednak najbardziej żałuję domowego meczu z Huraganem, którzy przegraliśmy 1:3. Trochę to siedzi we mnie, natomiast nie analizowałem go nieskończoną ilość razy. Analizę weekendowego meczu robimy we wtorki, a potem przygotowania idą swoim torem do następnego spotkania.
J.S.: Odwróćmy zatem sytuację – po którym meczu jesienią pomyślał Pan: „o, tak chciałbym, żebyśmy grali każdy mecz”?
R.C.: Nie było jeszcze takiego meczu, po którym schodziliśmy do szatni mówiąc, że graliśmy jak z nut. Każdy mecz pokazuje, że musimy dalej pracować. Zawsze szukamy w meczach naszych dobrych stron, aby mocniej je eksponować. Natomiast w każdym spotkaniu zdarzają się także błędy, które można poprawiać. Piłka nożna jest grą błędów. Kto ich robi mniej, albo potrafi się w danym momencie lepiej zachować to wygrywa.
J.S.: Co chciałby Pan zmienić w grze zespołu w stosunku do tego co było jesienią?
R.C.: Cały czas dużo pracujemy nad tym co robimy przed bramką przeciwników. Indywidualne umiejętności zawodników to jedno, ale skuteczność pozostawiała dużo do życzenia. W każdym meczu tworzymy po kilka sytuacji, a zdarzały się mecze, w których nie strzelaliśmy gola. To boli najbardziej. Zimowe sparingi również pokazały, że nawet z tymi bardziej wymagającymi rywalami potrafimy te sytuacje kreować. Nie jest też tak, że zrobimy trening strzelecki i nagle zaczniemy strzelać w lidze. Najważniejsza dla nas w tym momencie jest decyzyjność. Musimy zareagować w odpowiednim momencie, pobiec w odpowiednią stronę, w odpowiedniej chwili, wyskoczyć. Poprawa skuteczności i organizacji gry w ataku pozycyjnym to rzeczy, które chcemy poprawić wiosną. Sądzę, że te mecze w dalszym ciągu będą się tak układały. Jesienią były tylko dwie drużyny, które zagrały z nami wysoko i chciały zabierać piłkę – Górnik II Łęczna i Motor.
J.S.: Jak wygląda tydzień pracy trenera Roberta Chmury? Ma Pan jakieś swoje przesądy, rytuały, dziwactwa?
R.C.: Rytuałów żadnych nie mam, przesądów też nie. Chociaż musiałbyś zapytać zawodników, może o czymś nie wiem lub nie pamiętam. Ja wierzę w pracę, a nie w to czy wyjdę na boisko prawą nogą, w marynarce, czy w tych samych co zwykle butach i że wtedy moja drużyna wygra. Mam poukładany tydzień pracy. Trzeba pamiętać, że ciągle jesteśmy zespołem półamatorskim. Pracujemy cztery razy w tygodniu, piątym dniem pracy jest mecz. Część chłopaków jeszcze pracuje. Wszystko jest uzależnione od tego czy gramy w systemie sobota-sobota, czy w środku tygodnia również wypada mecz. Poniedziałki mamy wolne. Wtorek jest takim dniem, w którym zamykamy poprzedni tydzień. Jest analiza meczu rozegranego w weekend.
J.S.: Jak układa się Panu współpraca ze sztabem szkoleniowym, prezesem i trenerami drużyn młodzieżowych?
R.C.: Przychodząc do Lublinianki chciałem skupić się wyłącznie na prowadzeniu pierwszej drużyny. Z kilku powodów. Podczas pracy w Motorze, będąc trenerem pierwszej drużyny i prezesem akademii było to odrobinę za dużo, żeby to wszystko robić na takim poziomie jaki sobie zakładam. Owszem rozmawiam z trenerami grup młodzieżowych, ale głównie są to trenerzy Jerzy Wyroślak i Marek Wawer, czyli opiekunowie bezpośredniego zaplecza pierwszego zespołu – juniorów starszych i młodszych. Bywam na meczach młodzieży, choć nie często, bo w weekend one się pokrywają z naszymi spotkaniami. Każdy ma w klubie swoją działkę. Za część motoryczną odpowiada Piotrek Wilawer, pracujemy ze sobą kilka lat. Sam był piłkarzem, trenował też MMA i brazylijskie jiu-jitsu i wie, że ważne jest przygotowanie motoryczne, rehabilitacja i przygotowanie zawodnika po kontuzji. Skończył studia w tym kierunku i jego wiedza jest mi potrzebna. Łukasz Harbuz od dłuższego czasu odpowiada za pracę z bramkarzami. Na Lubelszczyźnie oprócz niego jest zaledwie kilku trenerów bramkarzy z uprawnieniami. Myślę, że się dogadujemy. A na końcu pracę trenerów i tak weryfikują wyniki. Z prezesem mamy jasny podział obowiązków. Organizacja klubu to jego działka, ja natomiast odpowiadam za pierwszą drużynę Lublinianki. Sądzę, że to zdrowy układ.
J.S.: Czy myśli Pan już powoli o meczach grupy mistrzowskiej?
R.C.: Nie. Mamy przed sobą 16 spotkań – 12 grupy mistrzowskiej i wcześniej cztery spotkania, nazwijmy to, rundy zasadniczej. Możemy pracować tylko od meczu do meczu. Co tu myśleć o grupie mistrzowskiej jak dziś najważniejszy jest mecz z Powiślakiem? Co prawda jestem na bieżąco z wynikami wszystkich drużyn IV ligi. Jeżeli mam też możliwość to oglądam mecze przeciwników. Czasami także pokazuje je drużynie. Częściej jednak zajmujemy się sobą, niż tym co robią inni. Natomiast tak jak wspomniałem, w tej chwili nie ma dla nas ważniejszej sprawy niż najbliższy mecz.
J.S.: Kto według Pana może być głównym rywalem w walce o awans?
R.C.: Oczywiście chcielibyśmy włączyć się w grę o awans i tabela to pokazuje. W gronie faworytów będą po trzy drużyny z obu grup – Huragan Międzyrzec Podlaski, Motor II Lublin, my, Kryształ Werbkowice, Świdniczanka i Stal Kraśnik, gdzie pojawił się sponsor, kilku zawodników wróciło. Myślę, że miedzy tymi sześcioma drużynami rozstrzygnie się sprawa awansu. Między zespołami jest tak mała różnica punktowa, że w tej rundzie każdy mecz będzie miał znaczenie. Czy patrzę na rywali z drugiej grupy? My musimy patrzeć na siebie. Jak będziemy wygrywać to po co patrzeć na innych?
J.S.: Jesienią na boisku Powiślaka zremisowaliśmy 2:2. Analizował Pan tamto spotkanie w kontekście sobotniego meczu?
R.C.: Z tamtej drużyny, która z nami grała nie zagra środkowy pomocnik Sebastian Wrzesiński, zawodnik, który w dużej mierze był „serduchem” zespołu z Końskowoli. Mało mówił, ale dużo robił na boisku. Odeszli inni zawodnicy, przyszli nowi. Nie ma co analizować tamtego meczu, to było prawie pół roku temu. Jak w drużynie są 3-4 zmiany to jest już całkiem inny zespół. Jeśli patrzę na przeciwników to zwracam uwagę na ostatnie trzy kolejki, a nie to co było trzy miesiące temu. Choć trzeba przyznać, że całkiem solidna jak na czwartą ligę formacja ofensywna Powiślaka pozostała niezmieniona. Jest Jakub Pryliński, który strzelił jesienią 18 goli, jest Damian Bernat, który też jest ciekawym zawodnikiem, są także Jakub Kawalec i Marcin Gil. Powiślak od wielu lat jest stabilnym klubem IV ligi. Nie liczę na jakąś łatwą przeprawę na Wieniawie.
J.S.: Jak zachęci Pan kibiców, aby w sobotnie popołudnie pojawili się na naszym meczu?
R.C.: Kurczę, my możemy zachęcić tylko grą. W poprzedniej rundzie przypominam sobie tylko jeden mecz, na którym można było się nudzić. Jest to piąty poziom rozgrywkowy, ale kto ma w sercu Lubliniankę, kto temu klubowi kibicuje nie powinien być zawiedziony. Nie zabraknie nam ambicji, nie zabraknie ciekawej gry, na Wieniawie padało dużo pięknych bramek. Warto tu przychodzić, warto nas wspierać. Drużyna jest obudowana lubelakami, chłopakami stąd. Na pewno zobaczycie drużynę, która zostawi na boisku serce, to mogę gwarantować za tych chłopaków, bo są głodni gry. Na pewno nigdy nam po meczu nie powiecie, że odpuściliśmy, nie wybiegaliśmy czy nie walczyliśmy. Tego nie będzie. Zapraszamy serdecznie na godzinę 14:00 na Wieniawę. Nawet catering ma być i będzie można kiełbasę zjeść. (śmiech) Czegoś takiego dawno nie było. Jesteśmy w gronie faworytów do awansu, chcemy wygrywać, chcemy, żeby na nasz stadion przychodzili ludzie. Nie jestem jeszcze aż tak stary i pamiętam, że na nasze mecze w II lidze przychodziło po 6-7 tysięcy osób. Jest to już niemożliwe, bo nie mamy obecnie tyle miejsc, ale chciałbym, aby ta nasza mała trybuna się zapełniała.