Po zakończeniu rundy jesiennej spotkaliśmy się z trenerem Danielem Koczonem na długiej rozmowie. Dziś prezentujemy Wam jej pierwszą odsłonę.
Mija szósty miesiąc Twojej pracy w Lubliniance. Czy dzisiaj nie żałujesz przyjścia na Wieniawę?
Absolutnie. Bardzo cieszyłem się z tej propozycji, bo dla mnie był to krok do przodu w pracy trenerskiej. Niby wciąż jestem w tej samej lidze co Opolanin, ale jeśli chodzi o historię, organizację i perspektywy Klubu jest to sportowy awans. Nie przeszło mi nawet przez myśl, żebym żałował tej decyzji. Przeciwnie, jestem bardzo zadowolony. Aczkolwiek, wchodząc w nowe środowisko na początku, były mieszane uczucia i obawy. Natomiast miałem nadzieję, że wszystko ułoży się po mojej myśli i tak się stało.
Zostałeś niejako wyciągnięty z Opola Lubelskiego. Wahałeś się?
Nie. Wiedziałem jakie są perspektywy Opolanina na następne miesiące i kolejny sezon. Ja z roku na rok chcę podwyższać poziom sportowy drużyny, z którą pracuję. Wiedząc, że działacze klubu z Opola nie zdołają spełnić moich ambicji, które wbrew pozorom nie były z kosmosu, podjąłem decyzję o skorzystaniu z oferty Lublinianki. Propozycja pojawiła się w odpowiednim momencie. Natomiast z Opolaninem pożegnałem się w dobrych relacjach. Lubię stwierdzenie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Trzeba było zamknąć tamten rozdział i rozpocząć nowy.
Zaryzykujemy stwierdzenie, że 43 punkty, które zdobyliśmy jesienią, w lipcu wziąłbyś w ciemno.
Tak, na pewno. Powiem szczerze, że gdy zobaczyliśmy z prezesem Tomaszem Grodzkim i ówczesnym dyrektorem sportowym Emanuelem Józefackim terminarz rundy jesiennej, byliśmy pełni obaw. W pierwszych kolejkach, przynajmniej na papierze, trafiliśmy na grupę solidnych rywali z dwoma kandydatami do walki o czołowe miejsca w lidze. Drużyna została odmieniona, cześć zawodników odeszła, w ich miejsce pozyskaliśmy kilku doświadczonych graczy. Wszystko wymagało czasu, ale końcowy efekt jest satysfakcjonujący. Każdy trener na moim miejscu wziąłby 43 punkty bez zastanowienia.
To większy dorobek niż się spodziewałeś?
Tak. Podczas pracy z zespołem liczyłem się pewnymi etapami, które zwykle mają miejsce. Drużyna musi się dotrzeć, mogą pojawić się mniejsze i większe kryzysy. Przez pryzmat całej rundy wydaje mi się, że udało się nie dopuścić do żadnego większego kryzysu. Zdobywanie punktów szło nam jak po sznurku. Osiągnęliśmy bardzo fajny wynik.
Wydawało się, że takim dużym problemem będzie kontuzja Szymona Dudy w ostatnim meczu sparingowym przed startem rozgrywek. Okazało się jednak, że nie była.
No właśnie. Przychodząc do nowego klubu bardzo ważne było dla mnie doświadczenie zawodników ogranych już na poziomie IV ligi. Szymon jest jednym z nich, zbierał dobre recenzje w poprzednim sezonie, a jego strata jeszcze przed pierwszym meczem była dla mnie lekkim ciosem. Jednak, zaczynając treningi z zespołem, już na początku byłem pod wrażeniem Mikołaja Jagodzińskiego. Zdawałem sobie wtedy sprawę, że będę miał z niego pożytek. Ntomiast w poprzednim sezonie grywał on ogony w IV lidze. Zamysłem było wówczas stopniowe wprowadzanie go do zespołu w większym wymiarze czasowym. Tymczasem, wobec urazu Szymona, „Jagoda” został wrzucony od razu na głęboką wodę i pokazał, że potrafi przełożyć dobrą dyspozycję ze sparingów na mecze ligowe. Natomiast, nigdy więcej nie chciałbym w taki sposób wprowadzać jakiegokolwiek zawodnika do zespołu. Miejsce w składzie powinna dawać wygrana rywalizacja, a nie kontuzja kolegi.
Pozostając przy nazwisku Mikołaja Jagodzińskiego, wszyscy byli pod wielkim wrażeniem jego występów. Pojawia się jednak pytanie, czy zdołamy go utrzymać w zespole po tak udanej rundzie?
Nie wiem, choć osobiście uważam, że dla jego dalszego rozwoju lepszą perspektywą jest pozostanie w Lubliniance i rozegranie jeszcze lepszej rundy wiosennej. Być może ukoronowanej końcowym sukcesem drużyny. Zapowiada się interesujące półrocze, w którym chciałbym jeszcze „podkręcić” jakość drużyny i motorykę, żeby jeszcze bardziej dominować na boisku. Natomiast nikogo nie będę zatrzymywał w zespole, jeżeli będzie miał konkretną perspektywę realnej, podkreślam to bardzo mocno, realnej gry w wyższej lidze. Jeśli ktoś ma pójść np. do III ligi i być, a nie grać, to uważam, że straci kolejne pół roku.
Zima to dobry okres żeby dokręcić śrubę.
Tak, ale ja nie jestem jednym z tych trenerów-fachowców, którzy mówią: „jak zimę ze mną przepracujesz, to będziesz miał zdrowia na 3 lata”. Przede wszystkim chciałbym, żeby ten okres przygotowawczy przy zmianie nawierzchni na sztuczną przepracować bez kontuzji.
Czy ktoś będzie ci pomagał przy motorycznym przygotowaniu drużyny?
Mam nadzieję, że uda nam się „złapać” z trenerami z Fabryki Ogólnego Rozwoju i ułożyć plan przygotowań pod tym kątem. Te pierwsze trzy tygodnie pracy dla mnie są takie, że pot musi się po tyłku lać. Do tego będziemy dążyć i na pewno nie będzie lekko.
Jesienią zanotowaliście jeden remis i tylko dwie porażki – jedną w lidze i jedną w pucharze. Czy mimo tak dobrego wyniku jest niedosyt?
Jest niedosyt przede wszystkim pucharowy, ponieważ zależało mi na lepszym wyniku w tych rozgrywkach. Janowianka troszeczkę mnie zaskoczyła. Sądziłem, że po serii słabszych wyników w lidze przyjadą na Wieniawę trochę odpuścić ten puchar. Przyjechali jednak w solidnym zestawieniu, a ja chyba zbyt mocno zarotowałem składem. Zależało mi bardziej na lidze, ale miałem nadzieję, że pogodzimy ją z pucharową przygodą. Straciliśmy jednak dość głupie bramki. Mam do siebie o to pretensje, choć gdyby ten mecz potrwał jeszcze z 5 minut uważam, że doprowadzilibyśmy do remisu i serii rzutów karnych. Szkoda, bo w przypadku awansu moglibyśmy mieć przetarcie z jednym z trzecioligowców. Czasu jednak nie cofniemy, ani nie przewidzimy przyszłości. W kategorii niedosytu rozpatruje również nasze nierówne występy. Mieliśmy lepsze pierwsze połowy, gorsze drugie i nad tym chciałbym w okresie przygotowawczym pracować, żeby wiosną grać te 70-80 minut na wysokim poziomie. Niepotrzebnie dawaliśmy tlen przeciwnikom mając spotkania pod kontrolą.
Którego z tych trzech spotkań najbardziej ci żal – Kraśnika, Biłgoraja czy Janowianki na Wieniawie?
Zdecydowanie meczu w Biłgoraju. Teraz mogę zdradzić, że na tamtym etapie rundy postawiłem przed drużyną cel zakończenia jesieni jako niepokonani, bez porażki. Widziałem już wtedy, że dobrze wyglądamy i gra się klei. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Niestety spotkanie nie ułożyło się po naszej myśli.